Z objazdem po Beneluksie

Autor: Damian Płowy 2016-07-01 20:27:11
Be-Ne-Lux – są pierwszymi literami nazw trzech państw, od których wzięło się słynne określenie „Beneluks” będące unią Belgii, Holandii i Luksemburga, która została zawarta jeszcze podczas II wojny światowej przez rządy na uchodźctwie

Cóż, na pierwszy rzut oka, można wymienić całą masę skojarzeń związanych z tą trójką krajów, pewnie i równie wiele stereotypów, co raczej dziwić nie może. Każde z tych państw jest monarchią, każde bardzo silnie związane z Unią Europejską, wręcz jej symbolem. Bruksela i Luksemburg to razem ze Strasburgiem stolice Unii 28… – wróć, już 27 państw członkowskich. A w Holandii w mieście Maastricht, podpisano w 1992 roku traktat, dający początek Unii Europejskiej w kształcie 15 krajów (jedynie Norwegia w procesie referendum odrzuciła traktat o przystąpieniu do Unii). W zasadzie, już tych kilka podstawowych informacji wystarczyło by do tego, by stwierdzić, że trudno przejść obojętnie obok tych krajów. Nie chciałbym jednak całości tekstu poświęcać sprawom związanym z Unią Europejską oraz roli tych państw w niej, choć patrząc z dzisiejszego punktu widzenia trudno będzie uciec od tego tematu, który od zeszłego czwartku (23.06) tak rozpala emocje i pobudza wyobraźnię – (jak chociażby enuncjacje o jakimś superpaństwie).

Wybierając się do Beneluksu, w zasadzie nie miałem specjalnych oczekiwań, prócz oczywistej ekscytacji z możliwości poznania regionów, wcześniej widzianych tylko w telewizji bądź kojarzonych z kart historycznych książek. Oczywiście, telewizyjne straszenie tym co się nie tak dawno stało w Brukseli, w rzeczywistości okazało się niczym innym jak tylko strachem na wróble, który w konfrontacji musiał się rozpruć wyrzucając z siebie pakuły trocin i wiecheć słomy. Naturalnym jest, że daleko mi od bagatelizowania zagrożenia i napiętej sytuacji, jednak obraz Brukseli i ludzi tam mieszkających, nie wysyłał żadnych komunikatów o zagrożeniu, czy nerwowej lub napiętej sytuacji. Z resztą, rzadko gdzie można było uświadczyć obecność policji, czy też innych służb mundurowych. Będąc już w stolicy Belgii trudno w zasadzie pominąć Parlament Europejski. W tym wypadku, zwrot „trudno pominąć” należy traktować dosłownie, bowiem gigantyzm budynków władz unijnych robi wrażenie i nie sposób ich przeoczyć. Wielkość tych unijnych gmachów może wzbudzić wiele emocji: zachwyt, przerażenie ogromem lub wywołać prostą konsternację na zasadzie pytania, ale kto tam myje te wszystkie okna i przeszklenia? W każdym razie, by móc w pełni zdać sobie sprawę z ogromu siedziby władz unijnych, polecam każdemu wyprawę w to miejsce, stanięcie przed wejściem, uniesienie głowy w górę a następnie rozejrzenie się w prawo i lewo. Efekt? Zaręczam, że u każdego będzie inny, lecz ze wspólnym mianownikiem – ogrom. W tym o czym piszę, nie ma ani krzty przesady, ponieważ jest to jedno wielkie szklane miasto, składające się kompleksu 10 budynków, połączonych ze sobą siecią podziemnych i naziemnych tuneli. Znajduję się tutaj 10 restauracji, kompleks sportowy, wielopiętrowy parking podziemny, a nawet kiosk, w którym kupić można prasę ze wszystkich krajów członkowskich Unii. Cóż dla zwiedzających ma do zaoferowania Parlament Europejski? Prócz świadomości, że to tutaj podejmowane są najważniejsze decyzje dla Wspólnoty, każdy kto wejdzie nie zostanie puszczony samopas. Abstrahując już od oczywistej kwestii związanej z bezpieczeństwem, zostaniemy otoczeni również przez asystentów europosłów. W tym wypadku, konkretnie europosła profesora Zdzisława Krasnodębskiego. Po usłyszeniu całkiem interesującego wykładu na temat tego jak funkcjonują te najważniejsze europejskie instytucje, krótką prelekcję wygłosił również sam europoseł. Widać, że urzędnicy reprezentujący Polskę, nie chowają się po kontach, lecz czas swój dzielą na to, by przybliżyć zwiedzającym strukturę i charakter działania tej instytucji. Punktem kulminacyjnemu jest oczywiście wejście na galerię sali obrad europarlamentu. Przy każdym z foteli znajdują się słuchawki i gdyby tylko trwały obrady, należałoby na wyświetlaczu skrzynki przytwierdzonej do boku fotela, wcisnąć numer 18 by usłyszeć język polski. Po wyjściu już z budynków nastąpiło miłe zaskoczenie i niewątpliwy łut szczęścia, ponieważ akurat udało trafić się na festyn, który odbywa się na dziedzińcu Parlamentu raz do roku. Stoiska wystawiły wszystkie państwa członkowskie, prezentując swoje kraje z jak najlepszej strony, głównie tej najsmaczniejszej. Przyznam szczerzę, że była to najszybszy wycieczka wokół Europy jaką miałem, dodatkowo okraszoną całą paletą smaków od wybrzeży Portugalii po Helsinki.

Stolica Belgii robi wrażanie i jest niezwykle ciekawa pod względem turystycznym, z resztą powiedzieć o tym mieście, że jest „ciekawe”, byłoby mniej więcej taką samą miarodajną opinią, jak stwierdzenie, że Kraków to nawet całkiem ładne miasto. Oczywiście, nie miejsce tu na to, by wymieniać atrakcje Brukseli, ponieważ każdy może wpisać odpowiednia frazę w wyszukiwarce internetowej, a natychmiast wyskoczy cała lista miejsc wartych zobaczenia, jak chociażby Królewskie Muzeum Sił Zbrojnych i Historii Militarnej. To czego jednak nie da się zobaczyć, to tak zwanych klimat miasta, jego duch. By go „poczuć” trzeba się zagłębić w sieć uliczek i alejek, upstrzonych co krok kawiarniami, restauracjami, barami, wypełnionymi całą masą ludzi, rozmawiający w rozmaitych językach, złączanych w jednym celu – spędzania czasu w gronie bliskich osób zapominając o codziennych obowiązkach. Ktoś może stwierdzić, że żeby coś takiego zobaczyć, wcale nie trzeba jechać ponad tysiąc kilometrów stąd. Owszem, to racja. Jest jednak delikatna różnica, bo każda podróż, każda wyprawa, każde poszukiwanie „ducha” miasta, wzbogaca i poszerza horyzonty. Czy ja znalazłem „ducha” Brukseli? Myślę, że tak, ale to temat na zupełnie inną opowieść.

Pora wyruszyć na południe Beneluksu do Luksemburga. Co może być wyznacznikiem bogactwa danego państwa? Oczywiście produkt PKB oraz wiele innych wskaźników ekonomicznych. W zasadzie każdy o tym wie. Dla mnie wyznacznikiem bogactwa państwa, oprócz wspomnianych oczywistych czynników, jest jeszcze jedna rzecz – dość prozaiczna. Myślę, że kraj można nazwać bogatym, jeśli litra paliwa jest tańszy niż butelka wody mineralnej. W istocie w Luksemburgu tak jest, dodam na marginesie, że ceny paliw są tam niższe niż w Polsce… Nie wspomnę nawet jakie są tam średnie zarobki, by przypadkiem nie pogłębić u niektórych stanów depresyjnych.

Jeden z moich ulubionych historyków, Peter Englund, stwierdził, że wraz z upływem czasu, opisując wydarzenia, zaczynamy używać słów przeładowanych treścią, używając do tego przymiotników, przez co tego typu słowa zastępują naszą wiedzę. Wspominam tutaj o tym dlatego, że nie mam zamiaru używać przymiotników podkreślających piękno tego miasta, jego bogactwo, specyfikę, etc. Chciałbym skupić się na konkretach, a ocenę i przymiotniki zostawiam Czytelnikom. 23 czerwca w Luksemburgu jest obchodzone Święto Narodowe tego państwa upamiętniające wygaśniecie unii personalnej z Holandią w 1890 roku, co było symbolicznym uniezależnieniem się tego kraju. Dziś, tym księstwem włada Wielki Książę Henryk z dynastii Burbonów. Po raz pierwszy miałem okazję widzieć miasto, a w zasadzie miasto-państwo, szykujące się do obchodów, używając do tego ceremoniału monarszego. W wielu punktach miasta powiewały flagi z monogramem książęcym „H” oraz umieszczoną nad nim koroną książęcą. Również na ulicach widać było auta wiozące korpus dyplomatyczny. Interesującym było przyglądanie się temu jak mieszkańcy Luksemburga świętują. Uliczki i okoliczne kawiarnie wypełnione ludźmi, a na Palce d’Armes scena, koncert, kawiarnie, ludzie, wino, jedzenie i ta atmosfera…

Niezwykle interesujące jest Stare Miasto, zlokalizowane w dolinie rzeki Petrusse i Alzette. W zasadzie w tej części miasta zlokalizowana jest największa liczba zabytków. Moją uwagę przykuły Casemates du Bock i jego charakterystyczną część Beck Bastion. Został on zbudowany w XVII wieku przez Szweda Issac von Treybacha, a następnie przebudowany przez najsławniejszego fortyfikatora epoki nowożytnej Francuza Sebastiana le Prestre’a de Vauban’a. Polecam każdemu spacer przez most Adolfa w kierunku Avenue de la Liberté. Każdy miłośnik architektury będzie zadowolony, zwłaszcza po zobaczeniu budynku ARBED, dodam, że po drugiej stronie tego obiektu rozciąga się Ogród Róż.. Nie sposób również ominąć Pałacu Wielkich Książąt oraz Katedry Notre Dame. Luksemburg był nazywany Gibraltarem Północy i myślę, że nie jest to nazwa nad wyraz. Mosty, kręte uliczki, elementy nowożytnych fortyfikacji w połączeniu z nowoczesną, przeszkloną architekturą oraz lokalizacja miasta, tworzą niezwykłą kompozycję, godną uwagi i odwiedzenia. Myślę, że kolejna wizyta w tym mieście to tylko kwestia czasu…

© 2018 Super-Polska.pl stat4u