Po górnikach Wujka mieli zginąć stoczniowcy!

Autor: Andrzej Ficek 2022-12-12 20:18:12

To jest największa tajemnica Stanu Wojennego! 16 grudnia 1981 r. w Kopalni Wujek zamordowano 9 górników. Komunistyczna władza chciała rzucić Śląsk na kolana. 17 grudnia o świcie mieli zginąć stoczniowcy w Szczecinie!

JW 4101 czyli dawny I Batalion Szturmowy komandosów w Dziwnowie to legenda polskiego wojska. Bez nich nie byłoby jednostki Grom, Formoza, a nawet Pierwszego Pułku Specjalnego Komandosów w Lublińcu. Jedni z najlepszych w całym Układzie Warszawskim. Najlepiej wyszkoleni, przeznaczeni do zadań specjalnych i działań dywersyjnych na tyłach wroga, mieli pomagać sowietom w zdobywaniu Niemiec, Dani i Francji.

Batalion składał się z dwóch kompanii szturmowych złożonych z najlepszych zabijaków w Polsce oraz z kompanii szkolnej, do której trafiali młodzi 18-19 letni chłopcy z cywila. Po przekroczeniu bram koszar elewi, bo tak ich nazywano, byli poddawani katorżniczej obróbce przez bezwzględnego dowódcę, kapitana.

Pobór wiosenny w 1981 roku trafił do Dziwnowa w maju i po półrocznym szkoleniu we wrześniu miał się zakończyć. Młodzi chłopcy w stopniu kaprali mieli być rozesłani do różnych jednostek w kraju. Ze względu jednak na gorącą atmosferę związaną ze zrywem Solidarności elewom z kompanii szkolnej przedłużono pobyt w koszarach na czas nieokreślony. Tam zastał ich stan wojenny wprowadzony przez generała Wojciecha Jaruzelskiego.

 

13 grudnia 1981 roku żołnierze Batalionu Szturmowego nie zostali wyprowadzeni na ulice miast, aby pomagać w stłamszeniu Solidarności. Jako elita wojska zalegali na pryczach w koszarach, a sute wojenne racje żywnościowe zadziwiały swą obfitością nawet oficerów. Żyć nie umierać. Tak się wydawało.

Po kolacji 16 grudnia dowódca kompani szkolnej wydał rozkaz przygotowania do akcji. Żołnierzom wydano  bagnety oraz broń maszynową i po trzy magazynki ostrej amunicji czyli 90 naboi służących do zabijania wroga. Na młodych żołnierzy padł blady strach. Wiedzieli, że zostaną użyci przeciwko cywilom. Nie wiedzieli tylko, gdzie. Gdy w wiadomościach TVP podano informację o masakrze w Kopalni Wujek, niektórzy z nich płakali. Atmosfera gęstniała z minuty na minutę. Wszyscy spali w pełnym umundurowaniu z bronią pod poduszką.

O czwartej rano ogłoszono alarm bojowy, chociaż tak naprawdę chyba nikt nie zmrużył oka. Przerażenie młodych, niedoświadczonych żołnierzy sięgało zenitu. Zadawano sobie pytanie, dlaczego dowództwo ICH kieruje do tej bratobójczej walki, a nie doświadczone kompanie szturmowe?

 

Nie wiedzieli, że zgodnie z wojskową doktryną sowiecką zawsze do najgorszych zadań wysyłano w pierwszej kolejności tzw. „młode wojsko”. Ci zastraszeni, przerażeni, niespełna dwudziestoletni chłopcy ginęli najciszej. Starsi, doświadczeni żołdacy mogli skierować lufy karabinów przeciwko swoim dowódcom.

Około piątej rano kolumna samochodów wojskowych dojechała na lotnisko w podszczecińskim Goleniowie. Czekały już na nich bojowe helikoptery MI-8 oraz pułkownik milicji, prawdopodobnie komendant wojewódzki. Powiedział on na odprawie, że komandosi mają zdobyć wyspę stoczni Parnica. Strajkowało tam ok 2,5 tys ludzi i nie można było wysłać czołgów. Po ataku komandosów na stocznię miały uderzyć barki desantowe z wojskiem i ZOMO-wcami.

Mimo siarczystego mrozu  nikt z młodych żołnierzy nie czuł zimna. Pocili się ze strachu. Tym bardziej, że jeden z dowódców podobno zapowiedział, że „jak ktoś się cofnie, to dostanie kulkę w łeb”. Na odprawie okazało się, że na wyspie są magazyny Ligi Obrony Kraju z karabinkami sportowymi KBKS i rakietnicami. Dowódcy musieli sobie zdawać sprawę, że wystarczy jeden przypadkowy strzał na wiwat, aby młodzi komandosi strzelali na oślep ze strachu w stronę strajkujących stoczniowców. Mogło zginąć o wiele więcej niewinnych ludzi niż poprzedniego dnia w Kopalni Wujek.

 

Być może o to chodziło generałowi Jaruzelskiemu i Kiszczakowi. 16 grudnia rzucili na kolana Śląsk, a 17 grudnia miały paść zastraszone nową masakrą stocznie na całym wybrzeżu.

Tym razem jednak natura pokrzyżowała te zbrodnicze plany. Gdy helikoptery leciały już w kierunku śpiącego jeszcze miasta, nad stocznią pojawiła się niespodziewanie mgła, co jest wielką rzadkością o tej porze roku. Gęsta mgła opatuliła całą wyspę i helikoptery nie mogły lądować. Akcję odwołano, a następnego dnia stoczniowcy poddali się sami.

O tych dramatycznych wydarzeniach, poza uczestnikami, nie wiedział prawie nikt. Nawet stoczniowcy Parnicy do dzisiaj nie wiedzą, co im groziło, a IPN też nie zbadał tych faktów. Za to na kanwie tych wydarzeń powstał scenariusz filmowy, który wciąż czeka na realizację.

© 2018 Super-Polska.pl stat4u