Rodzice w szkole

Autor: Damian Płowy 2016-02-12 12:32:56
Gdzie leży granica między partnerstwem, a momentem, w którym rola rodzica z partnera, przeradza się w postać intruza w szkole?

Odrębnym zagadnieniem, dodam – bardzo istotnym, jest obecność rodziców w procesie edukacji. Rola rodziców w życiu szkoły, jest ważna i nie jest moim celem, by ją podważać albo negować. Bardzo wiele mówi się o tym, że szkoła, nauczyciele i rodzice powinni być partnerami. O ile założenie słuszne, a idea szczytna, o tyle należy się zastanowić nad tym, gdzie leży granica między partnerstwem, a momentem, w którym rola rodzica z partnera, przeradza się w postać intruza w szkole? Wątpliwości budzi zwłaszcza wpływ rodziców na pracę szkoły, ponieważ dziś jest tak duży, że nie przesadzając, można powiedzieć, że mogą nawet zadecydować – trzymając się uparcie swojego zdania (i posługując się różnymi narzędziami typu: nasyłanie kuratorium, wykorzystywanie mediów itp.), doprowadzić do zwolnienia danego nauczyciela, lub tak uprzykrzyć mu życie, by ten sam zrezygnował z pracy. A to jaki wpływ mają na dyrektora szkoły, należy pozostawić bez komentarza. Pytania, które pierwsze przychodzą na myśl brzmią: czy taka sytuacja jest normalna? Czy tak powinno to wyglądać i funkcjonować? Opowiadam cytując Hamleta, akt piąty, scenę pierwszą, wers 3487: „NIE SĄDZĘ […]”.

Wydaje się, że znów doszło do sytuacji, w której stworzyliśmy „dzieło” iście gargantuiczne, w którym poprzestawialiśmy hierarchie, nadając rodzicom nadnaturalną rolę w kreowaniu życia szkoły, a zarazem obniżyliśmy autorytet owej instytucji (i nauczycieli). Współcześni rodzice, traktują szkołę jako „przechowalnie” dla dzieci, zapominając o rzeczy zasadniczej – czym w istocie jest edukacja i jaką role mają oni do spełnienia. Rodzice zapominają o tym, że ich dziecko nawet jeśli chodziłoby do najlepszej szkoły i byłoby w rękach najlepszych edukatorów, nie posiądzie zadowalającej wiedzy, jeśli nie będzie wykonywało dodatkowej pracy w domu. Cóż z tego, że temat lekcji będzie zrealizowany w szkole, jeśli po powrocie do domu, plecak zostanie rzucony w kont, a o jego istnieniu przypomni kolejnego dnia budzik, który wyrwawszy ze snu ucznia, zapali w głowie żarówkę, która oświeci miejsce porzucenia tornistra. Tutaj powinni wkroczyć rodzice – czuwając i kontrolując pracę ucznia w domu. Następnie, dbając o to, by jak najwięcej czasu spędzał nad podręcznikami i zeszytami. Zamiast tego, częstokroć mamy sytuacje odwrotną, w której rodzice są srodze zbulwersowani tym, że ich pociecha osiąga mierne wyniki w nauce. I teraz, zaczyna się cały mechanizm: kiepskie wyniki w nauce – to zapewne wina nauczyciela, który musi być kiepski albo nauczyciel za dużo wymaga, lub uwziął się, mojego syna/córkę, bo przecież „tyle” czasu spędza nad nauką. To nie jedyne wnioski jakie może rodzić wyciągnąć, jednym z nich jest: moje dziecko pewnie ma „zaburzenia” w nauce, a nauczyciel zapewne uwziął się na niego/nią. Jakie jest remedium rodziców na to? Podważanie kompetencji nauczyciela, pójście na skargę do dyrektora, wymuszenie wydania skierowania ze szkoły do poradni, uzyskanie orzeczenia o zaburzeniach w nauce danego przedmiotu, a w efekcie obniżenia wymogów w programie nauczania dla dziecka.

Oczywiście tego typu wynaturzenie i swawolenie, jest często efektem aktualnej sytuacji ekonomiczno-społecznej, w której oboje rodziców pracują do wieczora, a tym samym, tracą oni kontrolę nad nauką swojego dziecka. Skutkiem tego może być wyciąganie wniosków zgoła odmiennych od rzeczywistości (wymienionych wyżej). Nie zawsze za problemami w nauce stoi szkoła i nauczyciele – często odpowiedzialni za ten stan są sami rodzice, którzy nie mając czasu na to, by dopilnować swojego dziecka, zrzucają winę za ten stan na jednostkę edukacyjną. Nie jest przecież tajemnicą, że jeden uczeń potrzebuję dwa razy więcej czasu na opanowanie danego materiału, którego przyswojenie przychodzi innemu z łatwością. Może lepsza byłoby w tej sytuacji – miast wypowiadania „wojny” szkole i nauczycielom – refleksja nad tym, czy aby na pewno zrobiliśmy wszystko (i przypadkiem nie popełniliśmy błędów), by stworzyć najbardziej optymalne warunki do nauki w domu.

Absolutnym skandalem, jest ingerowanie rodziców w kwestie personale w szkole: podważanie kompetencji nauczycieli, odnoszenie się do nich z lekceważeniem, pisanie donosów do kuratorium itd. Trudno zrozumieć mi to ciche przyzwolenie na takie praktyki. A że takowe są akceptowalne, chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, powiem więcej – tego typu model zachowania jest nawet lansowany. Dla przykładu podam wycinek dialogu, a w zasadzie monologu (bo to rozmowa telefoniczna i nie słyszymy drugiego rozmówcy) pochodzący z jednego z seriali produkcji Telewizji Polskiej (sezon 3, odcinek 54), cieszącego się dość dużą popularnością. Jest to rozmowa rodzica z nauczycielem polonistą. Uczeń dostał zero punktów za interpretację poezji, mimo że polecenie wykonał. Tyle, że zamiast poezji, uczeń ten, zinterpretował fragment utworu hip-hopowego. Co na to rodzic? Proszę przeczytać.

„– Halo? Dzień dobry. Ludwik Boski, ojciec Kuby. – Noooo, witam, witam. – No tak, ale to chyba dobrze jednak, że Kuba napisał o tym co mu się naprawdę podoba, prawda? [śmiech] – Nie, nie… pozwolę sobie powiedzieć, że jednak to jest troszeczkę, no… niepedagogiczne. Ponieważ chłopak się przyłożył, po prostu Kuba się przyłożył. – No, wie pan co, to… to… jest wie pan, rzecz gustu. – No wie pan, nie każdy jest snobem, no. – Na szczęście nie każdy jest snobem… – Proszę pana, wie pan co? To ja uważam, że pan jest cham! – Tak! Pan jest cham! Proszę pana, pan jest cham i burak proszę pana! – I w ogóle nie będę… przeniosę go do inne szkoły!”

Niby serial komediowy, lecz przykład zachowania, jego model, pokazuję, że tak lekceważące podejście i podważanie kompetencji nauczycieli i szkoły, stało się regułą obowiązującą i to dość powszechnie. Jeszcze 20 lat temu, rola rodziców w szkole wyglądała zupełnie inaczej. Dziś, być nauczycielem, to w dużej części „walka” z tego typu zachowaniem u rodziców, którym trudno coś przetłumaczyć, a którym częstokroć przydałaby się ponowna lekcja – ze zdroworozsądkowego myślenia i zasad kultury. Może komuś wydać się, że przesadzam podpierając się na przykładzie scenki z serialu. Być może tak jest. Ale czy tego typu model zachowania, tego typu sposób podejścia rodziców do nauczycieli i szkoły, jest aż tak różny od rzeczywistości? Wydaje mi się, że nie jest i niestety, jak najszybciej powinniśmy wyrugować z naszego myślenia tego typu styl zachowania i podejścia do szkoły, edukacji i nauczycieli. Spróbujmy postawić się w analogicznej sytuacji. Gdyby pewnego dnia, do naszej pracy przyszła osoba, która byłaby klientem i kazała nam wykonać konkretną pracę (leżącą w zakresie naszych obowiązków) – oczywiście zabralibyśmy się za wykonanie zadania. Lecz po chwili, klient, zerkając na to co robimy, zaczyna nas pouczać i twierdzić, że powinniśmy wykonać to w zupełnie inny sposób (mimo, że mielibyśmy np. 10-letninie doświadczenie w tym zawodzie) – pomyślmy, w jaki sposób poczulibyśmy się i ocenili tego klienta? Zastanówmy się nad tym, czy aby czasami, będąc w szkole w sprawie swojego dziecka, nie zachowujemy się jak ten klient z przykładu…

© 2018 Super-Polska.pl stat4u